Myśl o pisaniu bloga świtała mi w głowie już od jakiegoś czasu. Niestety, różne okoliczności tudzież wrodzone lenistwo ciągle stawały na przeszkodzie. W końcu zebrałem się "w kupie" i zacząłem pisać. Biorąc powyższe pod uwagę nie liczcie, że wpisy będą pojawiać się z dokładnością zegarka czy nawet kalendarza. Zresztą zobaczymy.
Wróćmy teraz do tytułu i opisu bloga.Wyspa Geoje (czytaj: Kodże) znajduje się na południowym wschodzie Korei. Bliższych informacji możecie uzyskać z zamieszczonego linka do oficjalnej strony wyspy lub z Wikipedii. W końcu to nie lekcja geografii, którą zresztą w szkole uwielbiałem. Teraz opis bloga. Dlaczego "kameliowa"? Otóż ta bardzo ładna ale u nas niezbyt znana roślina ( a właściwie krzew) jest symbolem wyspy. Rok temu w jednym z polskich marketów budowlanych widziałem piękne, kwitnące na różowo kamelie w doniczkach. Jestem pewien, że kamelie jeszcze zagoszczą na tym blogu nie raz. Jak się tu znalazłem? Jeszcze jakiś czas temu gdyby ktoś mi powiedział, że będę mieszkał w Korei to bym się chyba lewą nogą przeżegnał. Wprawdzie zawsze przy okazji odwiedzin tego czy innego kraju zastanawiałem się, jak żyją zwyczajni ludzie, jak spędzają czas, itp., ale nigdy nie przypuszczałem, że sam tego doświadczę. Właściwie to chciałem doświadczyć, ale nie pojawiała się okazja ku temu. Śledziłem różne ogłoszenia w internecie tak, jak robią to tysiące ludzi na świecie, wysyłałem nawet CV ale robiłem to przede wszystkim dla uspokojenia sumienia. Po prostu na zasadzie "wyślij i zapomnij". Aż któregoś pięknego, zimowego przedpołudnia (takie rzeczy się dobrze pamięta) dzwonek telefonu. Następnie kilkunastuminutowa rozmowa w języku Szekspira i już... po ośmiu miesiącach znalazłem się w Korei, lecąc przez Frankfurt i Seul do małego lotniska w Sacheon. Oczywiście nie spodziewałem się orkiestry powitalnej ale kogoś, kto będzie stał i czekał trzymając tabliczkę z moim nazwiskiem. Niestety, nie doczekałem się. Po kilkuminutowym czekaniu rozpocząłem poszukiwania. Na szczęście nie trzeba było szukać długo, gdyż delikwent sobie smacznie chrapał na ławce w hali przylotów (bardziej słuszne byłoby użycie nazwy pomieszczenie przylotów). Tabliczka z nazwiskiem leżała obok. Takie było przywitanie w Korei. Dziś już mnie to nie dziwi, choć stale odkrywam nowe powody zdziwienia. Właściwie Korea Południowa to bardzo dziwny kraj. Nie wyspa, ale dostać się można tylko drogą lotniczą lub morską. Ma sąsiada na północy, ale nie ma z nim granicy (DMZ to nie granica). Ogólnie panuje pokój, ale formalnie jest wojna. Tych zdziwień jest znacznie więcej, ale przyjdzie jeszcze na nie czas. W swoich zapiskach nie zamierzam przedstawiać rzeczy obiektywnie podobnie jak Koreańczycy, którzy odwiedzają inne kraje. Będę przedstawiał wszystko bardzo subiektywnie.