Syrenka z Pusan (zdjęcie zrobione w ub. roku podczas tajfunu) |
Logo Geoje
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Południowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Południowa. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 16 marca 2015
Pusan jak Kopenhaga (a nawet jak Warszawa)!
Pytając o miasta z Syrenką najczęściej słyszymy o Warszawie, trochę rzadziej o Kopenhadze ale jeszcze nigdy nie słyszałem, aby ktoś wymienił Pusan w Korei. A Syrenka jest. Nad brzegiem morza siedzi sobie na skale i spogląda w stronę koreańskiej Copocaabany czyli najsłynniejszej plaży w Korei, Haeundae Beach.
środa, 24 września 2014
Nowe państwo w Unii Europejskiej?
Znak zapytania w tym wypadku można interpretować w dwojaki sposób. Po pierwsze, czy nowe państwo zasili szeregi UE. A po drugie, czy Unia po wejściu tego państwa będzie jeszcze "Europejska". O jaki kraj chodzi? Tak, zgadza się! Mowa o Korei. Na początek zaczęto wymieniać tablice rejestracyjne. Dowód poniżej.
wtorek, 23 września 2014
Geoje - wieś, czyli...
... co w ryżu piszczy.
Dziś udamy się na koreańską wieś aby zobaczyć jak rośnie koreańskie złoto, czyli ryż. Właściwie jeśli spojrzeć na Koreę to w 95 procentach składa się z gór porośniętych lasem, pól ryżowych i wielkich mega-blokowisk. Całą resztę oceniam na jakieś 5 procent, wśród których można znaleźć nieraz bardzo ciekawe miejsca. Wymaga to jednak trochę czasu i nieco szczęścia. Mimo, iż uprawa ryżu zajmuje większość terenów rolniczych Korei i tak zbiory są niewystarczające do wyżywienia całego narodu Korei Pd. Zmuszona jest zatem do jego importu. Pola ryżowe wokół miast kurczą się zamieniając się najczęściej we wspomniane wcześniej blokowiska. Zanim więc znikną, popatrzmy jak wyglądają tu, na wyspie Geoje.
Dziś udamy się na koreańską wieś aby zobaczyć jak rośnie koreańskie złoto, czyli ryż. Właściwie jeśli spojrzeć na Koreę to w 95 procentach składa się z gór porośniętych lasem, pól ryżowych i wielkich mega-blokowisk. Całą resztę oceniam na jakieś 5 procent, wśród których można znaleźć nieraz bardzo ciekawe miejsca. Wymaga to jednak trochę czasu i nieco szczęścia. Mimo, iż uprawa ryżu zajmuje większość terenów rolniczych Korei i tak zbiory są niewystarczające do wyżywienia całego narodu Korei Pd. Zmuszona jest zatem do jego importu. Pola ryżowe wokół miast kurczą się zamieniając się najczęściej we wspomniane wcześniej blokowiska. Zanim więc znikną, popatrzmy jak wyglądają tu, na wyspie Geoje.
czwartek, 28 sierpnia 2014
Cztery pory roku czyli widok z okna.
Znowu jestem. Część z Was pewnie pomyślała, że może wyspa Geoje wzorem Atlantydy zapadła się w morskie odmęty lub piszący tego bloga pojechał sobie w siną dal. Nic z tych rzeczy. Wyspa ma sie dobrze a i piszący bloga tez nienajgorzej. Ponieważ niedawno minęła kolejna rocznica mojego tutaj pobytu to pomyślałem, że warto byłoby pokazac, jak sie zmienia widok z "mojego" mieszkania w ciagu roku. Zaczynam od lata, bo wtedy wlasnie przyjechalem.
Teraz jesien. Widok z przełomu listopada i grudnia.
Sucha, pozbawiona opadów zima.
I wreszcie wiosna.
Teraz jesien. Widok z przełomu listopada i grudnia.
Sucha, pozbawiona opadów zima.
I wreszcie wiosna.
poniedziałek, 3 lutego 2014
O, gdybym kiedy dożył tej pociechy,
Żeby... sieć 5G zbłądziła pod polskie strzechy.
Drżyjcie bo znowu nadchodzi nowe. Właściwie to, co jest nowe w PL to tutaj właściwie jest już stare. Oglądam czasem reklamy w polskiej TV o tym, że jakaś sieć jest liderem LTE i trochę śmiać mi się chce skoro w Korei już od blisko roku istnieje siec LTE-A (Advanced LTE) o szybkości dwukrotnie większej od LTE. Ostatnio czytałem zaś o zaawansowanych pracach badawczych nad siecią komórkową o szybkości 300 Mb/s. To i tak jest dopiero wstęp do tego, co się szykuje w następnych latach. Korea Południowa bowiem przeznaczy 1.6 tryliona wonów (1,49 miliarda dolarów) na budowę sieci piątej generacji (5G) o docelowej szybkości 1Gb/s. Sciągnięcie pliku 800 Mb zajmie wtedy sekundę. Nie wyrzucajcie jednak na razie swoich telefonów na śmietnik, bowiem nowa sieć planowana jest dopiero na rok 2020 (pełne pokrycie w Korei). Dla entuzjastów szybkości pilotażowo będzie dostępna podczas następnych zimowych igrzysk olimpijskich w PyeongChang w 2018 roku.
Jest o co walczyć gdyż spodziewana sprzedaż urządzeń do obsługi sieci 5G ma wynieść w latach 2020-2026 około 310 miliardów dolarów. Pewnie duży kawał z tego tortu trafi do Korei. Co ciekawe Kraje Unii Europejskiej maja być też gotowe na nową technologię w tym samym czasie. Z doświadczenia jednak wiem, że gdy rząd koreański mówi, że coś zrobi no to wiadomo, że zrobi w przeciwieństwie do wielu rządów w Europie, które jak mówią, że coś zrobią to tylko mówią.
![]() |
Źródło |
niedziela, 2 lutego 2014
Jak się nie ma co sie lubi to...
...trzeba czasami wziąć się do roboty!
Tytuł tego wpisu miał być nieco inny (druga część) ale bawiąc się słowami w końcu zabrnąłem w ślepy zaułek. Teraz jest prosto i zrozumiale a sens ten sam. Mimo, że w Korei z zaopatrzeniem nie jest źle to jednak brakuje wielu produktów narodowych. Przedstawiciele różnych nacji radzą sobie z tym jak mogą. Francuzi np. wytwarzają w Seulu świetne pasztety, Niemcy robią swoje wursty, mój kolega Anglik robi znakomite piwo angielskie (ale) a moi polscy koledzy robią wyroby wędzarnicze (szynka, kiełbasa, boczek, itp.). Ponieważ lubię bardzo barszcz biały z białą kiełbasą dotychczas kiełbasę ową po prostu kupowałem w sklepie. Nie była to oczywiście "polska" biała kiełbasa a wyrób miejscowy wzorowany na niemieckich. Od jakiegoś czasu jednak tak jak wiele dobrych produktów w przeszłości kiełbasa owa zniknęła z półek sklepowych. No i co? Czy mam zrezygnować z białego barszczu z kiełbasą? Nigdy! Jako umysł ścisły zacząłem rozważania na temat wykonania tejże białej kiełbasy w domu. Takie : "Teoretyczne studium wykonalności białej kiełbasy metodami domowymi w warunkach Korei Południowej". Brzmi nieźle, nie? Doszedłem do wniosku, że aby zajadać znowu biały barszcz z kiełbasą potrzebuję następujące elementy: 1. Sprzęt; 2. Produkty; 3. Wiedzę teoretyczną; 4. Czas. Sprzęt miałem od dawna. Przywiozłem bowiem tutaj maszynkę do mielenia z zestawem końcówek i sitek. Dostęp do produktów też miałem. Zabrałem się więc do zgłębiania wiedzy teoretycznej nt. produkcji wędlin i po jakimś czasie stwierdziłem, że minimum potrzebnej wiedzy już posiadam. Jeśli chodzi o czas to 4-dniowy okres Nowego Roku Księżycowego wydawał się wręcz idealny. Efekt mojej pracy na zdjęciach. Początkowo nie wychodziło mi zbyt dobrze ale bardzo szybko nauczyłem się "wypuszczać jelito z odpowiednią szybkością". Ponieważ lubię majeranek i czosnek (w kiełbasie) więc dałem tego dużo. Smakuje jak wygląda - świetnie. Nawet się nie spodziewałem tak dobrych efektów. I co najważniejsze, już nie muszę liczyć na sklepy!
Tytuł tego wpisu miał być nieco inny (druga część) ale bawiąc się słowami w końcu zabrnąłem w ślepy zaułek. Teraz jest prosto i zrozumiale a sens ten sam. Mimo, że w Korei z zaopatrzeniem nie jest źle to jednak brakuje wielu produktów narodowych. Przedstawiciele różnych nacji radzą sobie z tym jak mogą. Francuzi np. wytwarzają w Seulu świetne pasztety, Niemcy robią swoje wursty, mój kolega Anglik robi znakomite piwo angielskie (ale) a moi polscy koledzy robią wyroby wędzarnicze (szynka, kiełbasa, boczek, itp.). Ponieważ lubię bardzo barszcz biały z białą kiełbasą dotychczas kiełbasę ową po prostu kupowałem w sklepie. Nie była to oczywiście "polska" biała kiełbasa a wyrób miejscowy wzorowany na niemieckich. Od jakiegoś czasu jednak tak jak wiele dobrych produktów w przeszłości kiełbasa owa zniknęła z półek sklepowych. No i co? Czy mam zrezygnować z białego barszczu z kiełbasą? Nigdy! Jako umysł ścisły zacząłem rozważania na temat wykonania tejże białej kiełbasy w domu. Takie : "Teoretyczne studium wykonalności białej kiełbasy metodami domowymi w warunkach Korei Południowej". Brzmi nieźle, nie? Doszedłem do wniosku, że aby zajadać znowu biały barszcz z kiełbasą potrzebuję następujące elementy: 1. Sprzęt; 2. Produkty; 3. Wiedzę teoretyczną; 4. Czas. Sprzęt miałem od dawna. Przywiozłem bowiem tutaj maszynkę do mielenia z zestawem końcówek i sitek. Dostęp do produktów też miałem. Zabrałem się więc do zgłębiania wiedzy teoretycznej nt. produkcji wędlin i po jakimś czasie stwierdziłem, że minimum potrzebnej wiedzy już posiadam. Jeśli chodzi o czas to 4-dniowy okres Nowego Roku Księżycowego wydawał się wręcz idealny. Efekt mojej pracy na zdjęciach. Początkowo nie wychodziło mi zbyt dobrze ale bardzo szybko nauczyłem się "wypuszczać jelito z odpowiednią szybkością". Ponieważ lubię majeranek i czosnek (w kiełbasie) więc dałem tego dużo. Smakuje jak wygląda - świetnie. Nawet się nie spodziewałem tak dobrych efektów. I co najważniejsze, już nie muszę liczyć na sklepy!
Mięsko przygotowane: oddzienie chude, oddzielnie tłuste |
Masa mięsna |
Napełnianie |
Kiełbasa surowa |
Kiełbasa biała parzona |
niedziela, 19 stycznia 2014
Impreza dla tych, którym zimą jest... za gorąco!
Czyli 10th Geojedo International Penguin Swimming Festival
Zima w tym roku na Geoje nie jest najgorsza, tym bardziej, że już połowa jej minęła. Nie było żadnych anomalii pogodowych takich jak opady śniegu czy zbyt niska temperatura. W ubiegłym roku śnieg spadł "aż" raz w ilości około 10 cm i trzymał przez cały dzień. W związku z tym nastąpił paraliż wyspy. Zakłady pracy i szkoły zamknięto. Nam kazano pozostać w domach i czekać na komunikaty.Nawet gdybym chciał to bym nie wyjechał, gdyż ulica koło miejsca gdzie mieszkam ma kilkanaście procent spadku i przy najmniejszym śniegu jesteśmy tu "odcięci". Jeśli chodzi o temperatury to najniższa tej zimy wyniosła minus 4 o poranku. W ciągu dnia oczywiście temperatura była dodatnia. Cechą charakterystyczna tutejszej zimy jest brak jakichkolwiek opadów. Przez ostatni miesiąc deszcz padał tylko raz. Jest wiec bardzo suche, nieprzyjemne powietrze. Bez nawilżacza powietrza nie wyobrażam sobie tutaj życia. Zadzwonił do mnie wczoraj kolega z Deokpo (to taka wioska w pobliżu) z prośbą o pomoc przy meblach. Zaznaczył tylko, że są trudności z dojazdem do niego bo dziś pływają "pingwiny". "O kurde! To już dziś???"- zapytałem. "Tak. Przyjedź to pójdziemy!"- odpowiedział. No to ja szybko w samochód i do niego. O jakich "pingwinach" mowa? Otóż my mamy w Polsce "morsy" a Koreańczycy mają "pingwiny". O ile imprezy naszych morsów mają raczej charakter miejscowy, to tutaj urosło to do rangi "międzynarodowej" i nazywa się Geojedo International Penguin Swimming Festival. W tym roku impreza odbyła się już po raz 10-ty. Organizatorzy zapewniają dla wszystkich uczestników, czynnych i biernych cieple napoje, zupki itp. Jest to miejsce, gdzie można zobaczyć prawie wszystkich obcokrajowców mieszkających na wyspie.Pierwszą i najważniejszą konkurencją jest przeplynięcie dosyć krótkiego dystansu w wodzie o temperaturze zaledwie kilka stopni. . Właściwie każdy, kto się zmoczy dostaje pamiątkowy medal. Następną konkurencją jest łapanie ryb, które zostały wpuszczone do ogrodzonego siatką kawałka wody koło plaży. Dla ułatwienia wpuszczono ryby podobne do dużych fląder. Na złowione ryby czeka juz w pogotowiu personel, który natychmiast "przerabia" je na sashimi, dodaje sos i pałeczki. Dwa lata temu załapaliśmy się z kolegą na takie świeże sashimi a dodatkowo dostaliśmy po butelce soju (koreańska wódka robiona ze słodkich ziemniaków). W tym roku moja wizyta była dosyć krótka. Pogoda była niezbyt sprzyjająca (plus 4 C ale paskudny wiatr) i oczywiście meble kolegi, które też nie mogły czekać w nieeskończoność.
Logo-pomnik festiwalu. |
Rozgrzewka przed startem - ratownicy juz w wodzie. |
Poooszli!! |
Ubiory jak widać dowolne. |
Pierwszy zwyciezca! |
Ryba złapana! |
Ekipa z nożami już czeka na ryby |
Dla expatów: na gorąco lub na zimno! |
Etykiety:
Deokpo,
expaci,
Geoje,
Geojedo International Penguin Swimming Festival,
impreza,
Korea Południowa,
morsy,
pływanie zimą,
zima
Lokalizacja:
Kŏje, Kyŏngsang Południowy, Korea Południowa
wtorek, 31 grudnia 2013
Koreańskie sposoby na zimno i przeziębienie.
Kiedy zimą oglądam naszą telewizję odnoszę wrażenie, że Polacy w tym czasie nic innego nie robią tylko chorują na rożnego rodzaju sezonowe dolegliwości. Jakoś szczególnie firmy farmaceutyczne upodobały sobie zatoki i dolegliwości z nimi związane. Ten kto rzeczywiście ma problemy z zatokami wie, że to totalna ściema i żaden ten czy inny lek tak szeroko reklamowany ich nie wyleczy. Może normalne przeziębienie tak ale na to najlepsze są stare sposoby domowe. Pamiętam z dzieciństwa jak moja babcia na przeziębienie kazała mi pić herbatkę z kwiatu lipy. Koreańczycy z kolei zimą piją rożnego rodzaju rozgrzewające herbatki- galaretki robione na bazie miodu i imbiru lub cytronu (to taki owoc cytrusowy, z którego wykorzystywana jest tylko skórka). Można rozpuszczać te herbatki w gorącej wodzie a także dodawać do normalnej herbaty. Oba sposoby są bardzo fajne i pije się tak przyrządzone z przyjemnością.
Etykiety:
cytron,
domowe sposoby,
herbatki,
imbir,
Korea Południowa,
leczenie,
miód,
przeziębienie,
zatoki,
zima
Lokalizacja:
Kŏje, Kyŏngsang Południowy, Korea Południowa
niedziela, 22 grudnia 2013
Świętowanie
Czy mieliście już w pracy spotkanie swiąteczno-noworoczne? Ja juz tak. Grudzień w dużych
firmach to zazwyczaj miesiąc podsumowań, zebrań i różnego rodzaju spotkań.
Niekwestionowaną zaletą są organizowane w większości firm New Year's Party. U mnie w
firmie jest to tradycyjnie spotkanie rodzinne, a więc uczestniczą w nim pracownicy, i to
zarówno zatrudnieni na stałe jak i kontraktowi wraz z żonami, partnerkami i dziećmi.
Poziom tych przyjęć bywa różny i jest najczęściej determinowany budżetem na ten cel
przeznaczonym. O przyjęciach z dwóch ostatnich lat można powiedzieć, że były to porażki.
Jedno z nich odbyło się na pokładzie małego statku wycieczkowego. Było ciasno, duszno i
niezbyt wysokiej jakości jedzenie. Poza tym wszyscy zmuszeni byli być ze zrozumiałych
względów do końca. Nie można przecież wysiąść z płynącego statku bez narażania (co
najmniej) na uszczerbek na zdrowiu. Innym przykładem niezbyt udanego przyjęcia
noworocznego było to zorganizowane rok temu. Zorganizowano je w hotelu pozbawionym
stałego systemu ogrzewania. Ciepło zapewniały i to w stopniu wysoce niezadawalającym
przenośne klimatyzatory. Jedzenie j.w. W tym roku było znacznie lepiej, choć wciąż daleko
do czasów sprzed kryzysu. Spotkanie odbyło się w najlepszym hotelu na wyspie, w Hotelu
Samsung. Po aperitifie w hallu, zajęliśmy miejsca przy okrągłych stołach. Nie patrząc na
pierwotnie wyznaczone miejsce, usiadłem razem z Rosjanami i Ukraińcem. Jakoś lepiej się
czułem w ich towarzystwie. Potem zresztą poszedłem do mojego kolegi - Japończyka.
Rozpoczęło się od mowy naszego szefa na Koreę. Nie jest specjalnie utalentowanym mówcą,
ale na szczęście długo nie gadał. Potem zaczęła się kolacja, więc wszyscy rzucili się do
bufetu. Jedzenie umilał skromny program artystyczny (jakiś zespół taneczny i magik). Kiedy
juz wszyscy się najedli i nieco wypili a wiec byli w znacznie lepszych humorach, rozpoczęły
się konkursy (w tym np. szybkości picia piwa), występy utalentowanych pracowników i losowanie nagród. Nie chwaląc się wyszedłem z tej fazy dosyć zwycięsko albowiem "zgarnąłem" aż dwie nagrody. Pierwszą była nagroda w Bingo oraz wylosowana nagroda naszego szefa w Korei, czyli wczasy w Malezji i Mercedes CLK. Ha ha ha! Można sobie pomarzyć! Niestety rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Za Bingo dostałem bon towarowy do lokalnego supermarketu a od szefa
"markowy" szalik. Całe szczęście, że mogłem się pocieszyć kilkoma kieliszkami chilijskiego
wina. Impreza zakończyła się jakoś po 21.00. Miałem już jechać do domu, ale okazało się, że
jest jeszcze tzw. "drugi etap" (second stage) dla wtajemniczonych w hotelowym barze. Było
kilka drinków, trochę śmiechu i pomysł na "trzeci etap". Ja z tego etapu jednak
zrezygnowałem. Wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. W tym momencie spodziewam
się pytań typu: "No jak to tak? Wypiłeś i pojechałeś samochodem?" Tak. Wypiłem co nieco i
pojechałem samochodem, co nie znaczy, że ten samochód prowadziłem. Jest bowiem tutaj
instytucja tzw, kierowcy na zamówienie. Zamawiam kierowcę przez telefon. Następnie
kierowca wsiada do mojego samochodu i odwozi mnie do domu. Płacę jak za kurs taxi i
mam samochód pod domem. Dobre, nie?
Wszystkim sympatykom i czytelnikom mojego bloga na wszystkich kontynentach życzę
zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt!
firmach to zazwyczaj miesiąc podsumowań, zebrań i różnego rodzaju spotkań.
Niekwestionowaną zaletą są organizowane w większości firm New Year's Party. U mnie w
firmie jest to tradycyjnie spotkanie rodzinne, a więc uczestniczą w nim pracownicy, i to
zarówno zatrudnieni na stałe jak i kontraktowi wraz z żonami, partnerkami i dziećmi.
Poziom tych przyjęć bywa różny i jest najczęściej determinowany budżetem na ten cel
przeznaczonym. O przyjęciach z dwóch ostatnich lat można powiedzieć, że były to porażki.
Jedno z nich odbyło się na pokładzie małego statku wycieczkowego. Było ciasno, duszno i
niezbyt wysokiej jakości jedzenie. Poza tym wszyscy zmuszeni byli być ze zrozumiałych
względów do końca. Nie można przecież wysiąść z płynącego statku bez narażania (co
najmniej) na uszczerbek na zdrowiu. Innym przykładem niezbyt udanego przyjęcia
noworocznego było to zorganizowane rok temu. Zorganizowano je w hotelu pozbawionym
stałego systemu ogrzewania. Ciepło zapewniały i to w stopniu wysoce niezadawalającym
przenośne klimatyzatory. Jedzenie j.w. W tym roku było znacznie lepiej, choć wciąż daleko
do czasów sprzed kryzysu. Spotkanie odbyło się w najlepszym hotelu na wyspie, w Hotelu
Samsung. Po aperitifie w hallu, zajęliśmy miejsca przy okrągłych stołach. Nie patrząc na
pierwotnie wyznaczone miejsce, usiadłem razem z Rosjanami i Ukraińcem. Jakoś lepiej się
czułem w ich towarzystwie. Potem zresztą poszedłem do mojego kolegi - Japończyka.
Rozpoczęło się od mowy naszego szefa na Koreę. Nie jest specjalnie utalentowanym mówcą,
ale na szczęście długo nie gadał. Potem zaczęła się kolacja, więc wszyscy rzucili się do
bufetu. Jedzenie umilał skromny program artystyczny (jakiś zespół taneczny i magik). Kiedy
juz wszyscy się najedli i nieco wypili a wiec byli w znacznie lepszych humorach, rozpoczęły
się konkursy (w tym np. szybkości picia piwa), występy utalentowanych pracowników i losowanie nagród. Nie chwaląc się wyszedłem z tej fazy dosyć zwycięsko albowiem "zgarnąłem" aż dwie nagrody. Pierwszą była nagroda w Bingo oraz wylosowana nagroda naszego szefa w Korei, czyli wczasy w Malezji i Mercedes CLK. Ha ha ha! Można sobie pomarzyć! Niestety rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Za Bingo dostałem bon towarowy do lokalnego supermarketu a od szefa
"markowy" szalik. Całe szczęście, że mogłem się pocieszyć kilkoma kieliszkami chilijskiego
wina. Impreza zakończyła się jakoś po 21.00. Miałem już jechać do domu, ale okazało się, że
jest jeszcze tzw. "drugi etap" (second stage) dla wtajemniczonych w hotelowym barze. Było
kilka drinków, trochę śmiechu i pomysł na "trzeci etap". Ja z tego etapu jednak
zrezygnowałem. Wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. W tym momencie spodziewam
się pytań typu: "No jak to tak? Wypiłeś i pojechałeś samochodem?" Tak. Wypiłem co nieco i
pojechałem samochodem, co nie znaczy, że ten samochód prowadziłem. Jest bowiem tutaj
instytucja tzw, kierowcy na zamówienie. Zamawiam kierowcę przez telefon. Następnie
kierowca wsiada do mojego samochodu i odwozi mnie do domu. Płacę jak za kurs taxi i
mam samochód pod domem. Dobre, nie?
Wszystkim sympatykom i czytelnikom mojego bloga na wszystkich kontynentach życzę
zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt!
niedziela, 15 grudnia 2013
Okpo Great Victory Commemorative Park
Tydzień temu korzystając z jesiennej jeszcze pogody odwiedziłem park poświęcony zwycięstwu Koreańczyków w bitwie morskiej przeciwko japońskiej inwazji, jaka miała miejsce pod koniec XVI wieku. Flota koreańską dowodził admirał Yi.

Budynek muzeum |
Model okrętu koreańskiego z epoki |
Brzeg morski z daleka,,, |
... i z bliska, niestety. |
niedziela, 8 grudnia 2013
Stłuczka
O poruszaniu się po tutejszych drogach miałem już napisać dawno. Właściwie to należałoby
prowadzić na ten temat osobnego bloga. Temat to bowiem bogaty i można powiedzieć
niewyczrpany. Ogólnie, w dużym skrócie i obrazowo, jazda samochodem w Korei należy do
sportów ekstremalnych z elementami survivalu. Tych kierowców, którzy zdecydowali się na
uczestniczenie w ruchu drogowym tego kraju można podzielić na tych, co już mieli kolizję i
na tych co będą ją dopiero mieć. Jest to tylko kwestia czasu. W ubiegły piątek dołączyłem do
grupy tych co już po. Piątek, jak to piątek - każdy chce szybko do domu. Problem w tym i nie
dotyczy to tylko Korei, że zazwyczaj wszyscy chcą do domu na raz. Dodatkowo, i to już
dotyczy Korei, bardzo często samochody mijają się dosłownie "na centymetry". Ja jechałem
pasem do jazdy "na wprost" natomiast facet po prawej z drugiego pasa "na wprost" chciał
sobie skręcić w lewo. W pewnym momencie usłyszałem tylko chrobot i trzask pękającego
plastiku. Nacisnąłem na klakson i gościu na szczęście się zatrzymał. Z mojego prawego
lusterka zostały tylko strzępy. Otworzyłem okno i coś krzyknąłem (już nawet nie pamiętam
co). Tamten dał mi znać aby skręcić w lewo. Tak też zrobiłem spoglądając czy jedzie
za mną. Jechał. W głowie teraz burza myśli: "Co teraz????". Zatrzymaliśmy się na skraju ulicy
włączając awaryjne. Wysiadłem z samochodu i od razu zrobiłem zdjęcie jego samochodowi
wraz z tablicą rejestracyjną oraz mojego lusterka. On także wysiadł i zaczął od przeprosin:"
I'm sorry, I'm sorry!". Potem obejrzał moje lusterko, a właściwie to, co z niego zostało i spytał: "Changi OK?" W koreańskiej wersji angielskiego oznacza to "Czy wymiana OK?" "OK" -
opowiedziałem. Teraz w ruch poszedł jego telefon. Gdzieś zadzwonił, podał typ auta a
potem powiedział (w właściwie pokazał), że jedziemy. Pokazałem mu aby jechał pierwszy. Po
kilku minutach byliśmy już w małym warsztacie, gdzie czekał mechanik dzierżąc w dłoni
śrubokręt akumulatorowy. Kilka minut później dostarczono pudełko z nowiutkim lusterkiem.
Co ciekawe było w tym samym kolorze lakieru co mój samochód. "Sprawca" aktywnie
pomagał nawet mechanikowi. Po zamontowaniu sprawdziłem działanie - wszystko było OK.
Jeszcze raz facet przeprosił, podając rękę. Ja z kolei powiedziałem, aby bardziej w
przyszłości uważał (nie sądzę aby zrozumiał), podziękowałem mechanikowi, pożegnałem się
i pojechałem do domu. Całość nie trwała dłużej niż pół godziny. Jak ja lubię Koreę!
prowadzić na ten temat osobnego bloga. Temat to bowiem bogaty i można powiedzieć
niewyczrpany. Ogólnie, w dużym skrócie i obrazowo, jazda samochodem w Korei należy do
sportów ekstremalnych z elementami survivalu. Tych kierowców, którzy zdecydowali się na
uczestniczenie w ruchu drogowym tego kraju można podzielić na tych, co już mieli kolizję i
na tych co będą ją dopiero mieć. Jest to tylko kwestia czasu. W ubiegły piątek dołączyłem do
grupy tych co już po. Piątek, jak to piątek - każdy chce szybko do domu. Problem w tym i nie
dotyczy to tylko Korei, że zazwyczaj wszyscy chcą do domu na raz. Dodatkowo, i to już
dotyczy Korei, bardzo często samochody mijają się dosłownie "na centymetry". Ja jechałem
pasem do jazdy "na wprost" natomiast facet po prawej z drugiego pasa "na wprost" chciał
sobie skręcić w lewo. W pewnym momencie usłyszałem tylko chrobot i trzask pękającego
plastiku. Nacisnąłem na klakson i gościu na szczęście się zatrzymał. Z mojego prawego
lusterka zostały tylko strzępy. Otworzyłem okno i coś krzyknąłem (już nawet nie pamiętam
co). Tamten dał mi znać aby skręcić w lewo. Tak też zrobiłem spoglądając czy jedzie
za mną. Jechał. W głowie teraz burza myśli: "Co teraz????". Zatrzymaliśmy się na skraju ulicy
włączając awaryjne. Wysiadłem z samochodu i od razu zrobiłem zdjęcie jego samochodowi
wraz z tablicą rejestracyjną oraz mojego lusterka. On także wysiadł i zaczął od przeprosin:"
I'm sorry, I'm sorry!". Potem obejrzał moje lusterko, a właściwie to, co z niego zostało i spytał: "Changi OK?" W koreańskiej wersji angielskiego oznacza to "Czy wymiana OK?" "OK" -
opowiedziałem. Teraz w ruch poszedł jego telefon. Gdzieś zadzwonił, podał typ auta a
potem powiedział (w właściwie pokazał), że jedziemy. Pokazałem mu aby jechał pierwszy. Po
kilku minutach byliśmy już w małym warsztacie, gdzie czekał mechanik dzierżąc w dłoni
śrubokręt akumulatorowy. Kilka minut później dostarczono pudełko z nowiutkim lusterkiem.
Co ciekawe było w tym samym kolorze lakieru co mój samochód. "Sprawca" aktywnie
pomagał nawet mechanikowi. Po zamontowaniu sprawdziłem działanie - wszystko było OK.
Jeszcze raz facet przeprosił, podając rękę. Ja z kolei powiedziałem, aby bardziej w
przyszłości uważał (nie sądzę aby zrozumiał), podziękowałem mechanikowi, pożegnałem się
i pojechałem do domu. Całość nie trwała dłużej niż pół godziny. Jak ja lubię Koreę!
![]() |
Sprawca telefonuje |
![]() |
"Ofiara" |
Etykiety:
kierowanie pojazdami,
kierowca,
kolizja,
Korea Południowa,
ruch drogowy,
samochód,
wypadek
Lokalizacja:
Kŏje, Kyŏngsang Południowy, Korea Południowa
środa, 4 grudnia 2013
Gangnam Style czyli kolega się żeni (część pierwsza)
W ciągu pobytu w Korei kilka razy otrzymałem zaproszenie na ślub. Najczęściej dotyczyły
one osób, które słabo znałem, więc z nich nie korzystałem. Tym razem jednak chodziło o
ogólnie lubianego kolegę z pracy. Łączy mnie z nim także kilka wspólnie ukończonych
projektów. Zdecydowałem się, że nie wypada mu odmówić, tym bardziej, że jego rodzinę z
racji odległości mieli reprezentować tylko rodzice (jest Amerykaninem). Inaczej przedstawiała
się sprawa panny młodej, która jest Koreanką, więc całą rodzinę ma na miejscu. Problem był
tylko jeden. Ślub miał być w Seulu a więc na drugim końcu Korei. W pracy utworzyły się grupy
zwolenników takiego czy innego środka transportu. W grę wchodziła jazda samochodem,
pociągiem, samolotem lub autobusem. Znając koreańskie realia, jazdę samochodem
wyeliminowałem od razu. Aby skorzystać z pociągu lub samolotu to po pierwsze trzeba
dojechać na dworzec lub lotnisko w Busan, po drugie w Seulu też jakoś trzeba się poruszać.
W końcu zdecydowałem się, moim zdaniem, na najprostszy sposób czyli autobus. Koreańskie
autobusy nie zachwycają wzornictwem czy nowoczesnością. Nie znajdziemy w nich toalet czy
barków. Jedyne udogodnienie to wielki telewizor widoczny nawet z tylu. Zaleta są jednak
wygodne siedzenia i odleglości miedzy nimi umożliwiające swobodne wyprostowanie nóg.Był
to także sposób najtańszy albowiem zapewniała go bezpłatnie firma. Zbiórkę wyznaczono w sobotę na godzinę 12.30. Umówiłem się na 12.00 z kolegą Rosjaninem, który mieszka w tym samym
miejscu co ja. Mieliśmy jechać jednym samochodem. O wyznaczonej godzinie kolega jednak
stwierdził, że musi jechać jeszcze do bankomatu, wiec na miejsce zbiórki zmuszony byłem
udać się sam. Z daleka już widziałem, naszą sekretarkę czekającą przed autobusem i kilku
Koreańczyków, którzy umilali sobie czas paleniem. Po chwili swoją czarną limuzyną
przyjechał także nasz Szef. Ostatni zjawił się nasz rosyjski kolega. Wszyscy a właściwie
prawie wszyscy ładnie ubrani. Garnitury, krawaty, itd. Tylko nasz kolega ze wschodu ( a w
Korei z północy) tę podniosłą uroczystość zamierzał świętować w... swetrze w pięknym
kolorze flagi sowieckiej. Ruszyliśmy punktualnie jak to tutaj zazwyczaj bywa. Tuż przed
odjazdem "mignął" mi jeden z kolegów taszczący sporych rozmiarów pojemnik służący do
przechowywania wiadomych rzeczy. "Oho" - pomyślałem - "Na sucho chyba nie będzie". I się
nie pomyliłem. Zaraz po wyjeździe z wyspy i przekroczeniu bramek autostrady już miałem w
ręku buteleczkę piwka. Na szczęście na jednej się skończyło. Po ok 1,5 godziny jazdy zarządzono postój. Bynajmniej nie z powodu wypitego piwa. Po prostu kilka osób przypomniało sobie, że nie jadło lunchu. Koreańczyk, który nie zje posiłku sprawia wrażenie, że nie dotrwa żywy do następnego.
Umrze z głodu. Ponieważ ja przed wyjazdem zjadłem więc przynieśli mi na pocieszenie kilka
ciastek. Fajne chłopaki. I znowu jazda na północ. W pewnej chwili wydawało mi się, że na
szczytach gór widzę coś, co przypomina śnieg. Kilkanaście kilometrów dalej okazało się, że
wcale mi się nie zdawało i nie tylko na szczytach gór. Jechaliśmy wśród prawdziwego,
zimowego krajobrazu. "No ładnie. Jeśli tutaj jest tyle śniegu to co dopiero w Seulu!" -
powiedziałem w myślach. Ale na szczęście w miarę zbliżania się do celu ilość białego puchu
malała. Przed samym Seulem nie było go już wcale. Przybywało za to pasów autostradzie
oraz samochodów zdążających do stolicy. Kiedy liczba pasów doszła do sześciu okazało się,
ze jedynym pasem przejezdnym jest pas dla autobusów. Z dostaniem się do centrum nie było
wiec problemów. Gorzej było z jazdą już po zjeździe z autostrady ale na szczęście widać
było, ze nasz kierowca w niejednym miejscu ryż jadał. Po drodze minęliśmy hotel Ritz-
Carlton, co znaczyło, że jesteśmy już w dzielnicy Gangnam. Młoda para i część gości miała
spędzić w nim najbliższą noc. W przypadku ślubu hotele zazwyczaj stosują specjalną taryfę
"ślubną". Po kilku minutach byliśmy na miejscu. W holu tego "kombinatu" tłok ale wszystko
dobrze zorganizowane. Przywitał na pan młody gdyż panna młoda właśnie kończyła sesje
fotograficzną. Była już mini-wystawa wspólnych zdjęć. Spotkaliśmy tez kolegów, którzy
dotarli innym środkami transportu a także z innych miejsc w Korei i nie tylko z Korei. Z
niektórymi nie widziałem się dosyć długo więc było bardzo miło sobie pogadać, tym
bardziej, ze i tak musieliśmy czekać na swoja kolej. Pani sekretarka tymczasem "odwalała"
biurokracje i księgowość czyli zbierała nasze prezenty ( koreański zwyczaj każe dawać
pieniądze w podpisanej kopercie ze specjalnym napisem po starokoreańsku). Takie koperty
mamy w biurze i prawie wszyscy z nich skorzystali. Ja nie skorzystałem, bo tydzień wcześniej
kupiłem w Busan w specjalnym sklepie kopertę ślubną z pięknymi ozdobami (motyw motyla z
wkomponowanymi kryształkami cyrkonii). Prezenty były rejestrowane w specjalnej księdze. W
innej księdze wpisywaliśmy swoje nazwiska na pamiątkę.Przed godz.19.00 poproszono nas o
zajęcie miejsc w kaplicy.
one osób, które słabo znałem, więc z nich nie korzystałem. Tym razem jednak chodziło o
ogólnie lubianego kolegę z pracy. Łączy mnie z nim także kilka wspólnie ukończonych
projektów. Zdecydowałem się, że nie wypada mu odmówić, tym bardziej, że jego rodzinę z
racji odległości mieli reprezentować tylko rodzice (jest Amerykaninem). Inaczej przedstawiała
się sprawa panny młodej, która jest Koreanką, więc całą rodzinę ma na miejscu. Problem był
tylko jeden. Ślub miał być w Seulu a więc na drugim końcu Korei. W pracy utworzyły się grupy
zwolenników takiego czy innego środka transportu. W grę wchodziła jazda samochodem,
pociągiem, samolotem lub autobusem. Znając koreańskie realia, jazdę samochodem
wyeliminowałem od razu. Aby skorzystać z pociągu lub samolotu to po pierwsze trzeba
dojechać na dworzec lub lotnisko w Busan, po drugie w Seulu też jakoś trzeba się poruszać.
W końcu zdecydowałem się, moim zdaniem, na najprostszy sposób czyli autobus. Koreańskie
autobusy nie zachwycają wzornictwem czy nowoczesnością. Nie znajdziemy w nich toalet czy
barków. Jedyne udogodnienie to wielki telewizor widoczny nawet z tylu. Zaleta są jednak
wygodne siedzenia i odleglości miedzy nimi umożliwiające swobodne wyprostowanie nóg.Był
to także sposób najtańszy albowiem zapewniała go bezpłatnie firma. Zbiórkę wyznaczono w sobotę na godzinę 12.30. Umówiłem się na 12.00 z kolegą Rosjaninem, który mieszka w tym samym
miejscu co ja. Mieliśmy jechać jednym samochodem. O wyznaczonej godzinie kolega jednak
stwierdził, że musi jechać jeszcze do bankomatu, wiec na miejsce zbiórki zmuszony byłem
udać się sam. Z daleka już widziałem, naszą sekretarkę czekającą przed autobusem i kilku
Koreańczyków, którzy umilali sobie czas paleniem. Po chwili swoją czarną limuzyną
przyjechał także nasz Szef. Ostatni zjawił się nasz rosyjski kolega. Wszyscy a właściwie
prawie wszyscy ładnie ubrani. Garnitury, krawaty, itd. Tylko nasz kolega ze wschodu ( a w
Korei z północy) tę podniosłą uroczystość zamierzał świętować w... swetrze w pięknym
kolorze flagi sowieckiej. Ruszyliśmy punktualnie jak to tutaj zazwyczaj bywa. Tuż przed
odjazdem "mignął" mi jeden z kolegów taszczący sporych rozmiarów pojemnik służący do
przechowywania wiadomych rzeczy. "Oho" - pomyślałem - "Na sucho chyba nie będzie". I się
nie pomyliłem. Zaraz po wyjeździe z wyspy i przekroczeniu bramek autostrady już miałem w
ręku buteleczkę piwka. Na szczęście na jednej się skończyło. Po ok 1,5 godziny jazdy zarządzono postój. Bynajmniej nie z powodu wypitego piwa. Po prostu kilka osób przypomniało sobie, że nie jadło lunchu. Koreańczyk, który nie zje posiłku sprawia wrażenie, że nie dotrwa żywy do następnego.
Umrze z głodu. Ponieważ ja przed wyjazdem zjadłem więc przynieśli mi na pocieszenie kilka
ciastek. Fajne chłopaki. I znowu jazda na północ. W pewnej chwili wydawało mi się, że na
szczytach gór widzę coś, co przypomina śnieg. Kilkanaście kilometrów dalej okazało się, że
wcale mi się nie zdawało i nie tylko na szczytach gór. Jechaliśmy wśród prawdziwego,
zimowego krajobrazu. "No ładnie. Jeśli tutaj jest tyle śniegu to co dopiero w Seulu!" -
powiedziałem w myślach. Ale na szczęście w miarę zbliżania się do celu ilość białego puchu
malała. Przed samym Seulem nie było go już wcale. Przybywało za to pasów autostradzie
oraz samochodów zdążających do stolicy. Kiedy liczba pasów doszła do sześciu okazało się,
ze jedynym pasem przejezdnym jest pas dla autobusów. Z dostaniem się do centrum nie było
wiec problemów. Gorzej było z jazdą już po zjeździe z autostrady ale na szczęście widać
było, ze nasz kierowca w niejednym miejscu ryż jadał. Po drodze minęliśmy hotel Ritz-
Carlton, co znaczyło, że jesteśmy już w dzielnicy Gangnam. Młoda para i część gości miała
spędzić w nim najbliższą noc. W przypadku ślubu hotele zazwyczaj stosują specjalną taryfę
"ślubną". Po kilku minutach byliśmy na miejscu. W holu tego "kombinatu" tłok ale wszystko
dobrze zorganizowane. Przywitał na pan młody gdyż panna młoda właśnie kończyła sesje
fotograficzną. Była już mini-wystawa wspólnych zdjęć. Spotkaliśmy tez kolegów, którzy
dotarli innym środkami transportu a także z innych miejsc w Korei i nie tylko z Korei. Z
niektórymi nie widziałem się dosyć długo więc było bardzo miło sobie pogadać, tym
bardziej, ze i tak musieliśmy czekać na swoja kolej. Pani sekretarka tymczasem "odwalała"
biurokracje i księgowość czyli zbierała nasze prezenty ( koreański zwyczaj każe dawać
pieniądze w podpisanej kopercie ze specjalnym napisem po starokoreańsku). Takie koperty
mamy w biurze i prawie wszyscy z nich skorzystali. Ja nie skorzystałem, bo tydzień wcześniej
kupiłem w Busan w specjalnym sklepie kopertę ślubną z pięknymi ozdobami (motyw motyla z
wkomponowanymi kryształkami cyrkonii). Prezenty były rejestrowane w specjalnej księdze. W
innej księdze wpisywaliśmy swoje nazwiska na pamiątkę.Przed godz.19.00 poproszono nas o
zajęcie miejsc w kaplicy.
"Samochodzik" już czekał na młodą parę. |
niedziela, 1 grudnia 2013
2 w 1, czyli coś poszło nie tak
Kilka razy na Discovery Channel oglądałem reklamę filmu dokumentalnego z budowy
największego kontenerowca świata. Powstał on tu w Korei w jednej z miejscowych stoczni.
Ostatnio stocznia ta stała się sławna z innego powodu, z którego dumna raczej być nie
może. Chyba dlatego o tym wydarzeniu jest raczej cicho. Kilka tygodni temu miała miejsce
uroczyste wodowanie kolejnego, nowego statku. Nie byłoby w tym nic dziwnego - takich
wodowań ta stocznia ma w ciągu roku kilkadziesiąt. Tym razem jednak coś poszło nie tak jak
trzeba. Nie, ze statkiem wszystko w jak najlepszym porządku. Chodzi o to, że wodując
statek, dzielni stoczniowcy zatopili jeden ze swoich doków pływających. Tym sposobem dok
pływający stał się dokiem bardzo niepływającym. O fakcie tym dowiedziałem się najpierw "pocztą pantoflową, później znajomi Koreańczycy pokazali mi zdjęcia na "komórce". Ponieważ stało się to akurat naprzeciwko nadmorskiej trasy spacerowej zaczęło być nową, miejscową "atrakcją" turystyczną. Złośliwi zaczęli mówić, że zrobiono tak celowo aby dokować okręty podwodne w stanie zanurzenia. Jedyne fragmenty doku, które wystawały to dźwigi.
P.S. Podobno dok już znowu pływa, ale nie miałem czasu żeby to sprawdzić.
W tle kolejny z serii najwiekszych na świecie kontenerowców przy nabrzeżu wyposażeniowym.
największego kontenerowca świata. Powstał on tu w Korei w jednej z miejscowych stoczni.
Ostatnio stocznia ta stała się sławna z innego powodu, z którego dumna raczej być nie
może. Chyba dlatego o tym wydarzeniu jest raczej cicho. Kilka tygodni temu miała miejsce
uroczyste wodowanie kolejnego, nowego statku. Nie byłoby w tym nic dziwnego - takich
wodowań ta stocznia ma w ciągu roku kilkadziesiąt. Tym razem jednak coś poszło nie tak jak
trzeba. Nie, ze statkiem wszystko w jak najlepszym porządku. Chodzi o to, że wodując
statek, dzielni stoczniowcy zatopili jeden ze swoich doków pływających. Tym sposobem dok
pływający stał się dokiem bardzo niepływającym. O fakcie tym dowiedziałem się najpierw "pocztą pantoflową, później znajomi Koreańczycy pokazali mi zdjęcia na "komórce". Ponieważ stało się to akurat naprzeciwko nadmorskiej trasy spacerowej zaczęło być nową, miejscową "atrakcją" turystyczną. Złośliwi zaczęli mówić, że zrobiono tak celowo aby dokować okręty podwodne w stanie zanurzenia. Jedyne fragmenty doku, które wystawały to dźwigi.
P.S. Podobno dok już znowu pływa, ale nie miałem czasu żeby to sprawdzić.
W tle kolejny z serii najwiekszych na świecie kontenerowców przy nabrzeżu wyposażeniowym.
czwartek, 28 listopada 2013
Kimchi - już prawie jak Koreańczyk
W ubiegłą niedzielę na zaproszenie stoczni Samsung miałem okazję wziąść udział w
imprezie charytatywnej "Kimchi Making and Sharing Event". Impreza polegała na wspólnym
robieniu kimchi na cele charytatywne. W imprezie uczestniczyli pracownicy Samsunga na
czele z głównym managementem i przedstawiciele firm zagranicznych. Na czas imprezy sala
gimnastyczna centrum sportowego zamieniła się na przetwórnię warzywną. Organizacja, jak
zwykle w Korei, była wzorowa. Odpowiedni pracownicy stoczni kierowali ruchem, także
wszyscy zaparkowali swoje samochody bez problemu, co nie jest łatwe w tym kraju.
Ponieważ pierwszy raz uczestniczyłem w takiej imprezie, bardzo bylem ciekaw jak to będzie
wyglądało. Trochę byłem speszony tłumem ludzi, jaki zobaczyłem już w pobliżu wejścia do
budynku. Na szczęście spotkałem znajomego managera ze stoczni, który wskazał mi "mój"
stół. Odzież robocza oraz ochronne nakrycia głowy już czekały. W imprezie uczestniczył
także mój koreański szef wraz z małżonką wiec miałem dobrego nauczyciela. Poza tym
wiadomo kilka "małych punkcików" tez się liczy. Sporo było tez znajomych z innych firm. Już
po kilku minutach zauważyłem, niestety, ze stoły są nieco za niskie (dostosowane do
wzrostu Koreańczyków), co spowodowało ból pleców zarówno u mnie jak i u Australijczyka,
który pracował obok. Po kilkunastu minutach intensywnej pracy ból minął. Ze strachem
patrzyłem, jak góry kapusty pekińskiej, które mieliśmy przerobić nie chciały znikać. Pod
koniec pierwszej godziny zaczęły się jednak pojawiać drobne opóźnienia w dostawie
"towaru" do przerobienia. Można było więc trochę odetchnąć. Około godz. 10.00 zarządzono
przerwę na ciepły posiłek, który czekał za zewnątrz. Świeżo parzona, gorąca kawa, gorąca
zupka koreańska, koreański omlet z kalmarami i gotowana na parze wieprzowina stanowiły
menu. W uzupełnieniu nie brakowało świeżo zrobionej kimchi. Po ok. 30 minutach
powróciliśmy do pracy. Impreza miała także charakter medialny. Byli dziennikarze,
fotoreporterzy i telewizja koreańska. Sam zostałem poproszony o spróbowanie przed kamerą
produktu swojej pracy. Oczywiście dokonałem tego z uśmiechem i z podniesionym w górę
kciukiem. Potem poprzeczka się podniosła, bo stoły z obcokrajowcami odwiedził koreański
kongresmen, witając się z każdym uczestnikiem. Dzielnie pracowalismy do ok 11.30, kiedy
oznajmiono ku uciesze ogółu, że cała kapusta, czyli 20.000 główek została przerobiona.
How! Na pamiątkę tej podniosłej imprezy każdy uczestnik dostał pojemnik z ok. 5 kg kimchi
na pamiątkę. Ja swoją pamiątkę oddałem innym, większym fanom tej narodowej przystawki
koreańskiej.
imprezie charytatywnej "Kimchi Making and Sharing Event". Impreza polegała na wspólnym
robieniu kimchi na cele charytatywne. W imprezie uczestniczyli pracownicy Samsunga na
czele z głównym managementem i przedstawiciele firm zagranicznych. Na czas imprezy sala
gimnastyczna centrum sportowego zamieniła się na przetwórnię warzywną. Organizacja, jak
zwykle w Korei, była wzorowa. Odpowiedni pracownicy stoczni kierowali ruchem, także
wszyscy zaparkowali swoje samochody bez problemu, co nie jest łatwe w tym kraju.
Ponieważ pierwszy raz uczestniczyłem w takiej imprezie, bardzo bylem ciekaw jak to będzie
wyglądało. Trochę byłem speszony tłumem ludzi, jaki zobaczyłem już w pobliżu wejścia do
budynku. Na szczęście spotkałem znajomego managera ze stoczni, który wskazał mi "mój"
stół. Odzież robocza oraz ochronne nakrycia głowy już czekały. W imprezie uczestniczył
także mój koreański szef wraz z małżonką wiec miałem dobrego nauczyciela. Poza tym
wiadomo kilka "małych punkcików" tez się liczy. Sporo było tez znajomych z innych firm. Już
po kilku minutach zauważyłem, niestety, ze stoły są nieco za niskie (dostosowane do
wzrostu Koreańczyków), co spowodowało ból pleców zarówno u mnie jak i u Australijczyka,
który pracował obok. Po kilkunastu minutach intensywnej pracy ból minął. Ze strachem
patrzyłem, jak góry kapusty pekińskiej, które mieliśmy przerobić nie chciały znikać. Pod
koniec pierwszej godziny zaczęły się jednak pojawiać drobne opóźnienia w dostawie
"towaru" do przerobienia. Można było więc trochę odetchnąć. Około godz. 10.00 zarządzono
przerwę na ciepły posiłek, który czekał za zewnątrz. Świeżo parzona, gorąca kawa, gorąca
zupka koreańska, koreański omlet z kalmarami i gotowana na parze wieprzowina stanowiły
menu. W uzupełnieniu nie brakowało świeżo zrobionej kimchi. Po ok. 30 minutach
powróciliśmy do pracy. Impreza miała także charakter medialny. Byli dziennikarze,
fotoreporterzy i telewizja koreańska. Sam zostałem poproszony o spróbowanie przed kamerą
produktu swojej pracy. Oczywiście dokonałem tego z uśmiechem i z podniesionym w górę
kciukiem. Potem poprzeczka się podniosła, bo stoły z obcokrajowcami odwiedził koreański
kongresmen, witając się z każdym uczestnikiem. Dzielnie pracowalismy do ok 11.30, kiedy
oznajmiono ku uciesze ogółu, że cała kapusta, czyli 20.000 główek została przerobiona.
How! Na pamiątkę tej podniosłej imprezy każdy uczestnik dostał pojemnik z ok. 5 kg kimchi
na pamiątkę. Ja swoją pamiątkę oddałem innym, większym fanom tej narodowej przystawki
koreańskiej.
![]() |
Praca wre! |
![]() |
Półprodukty |
![]() |
Kimchi gotowe |
![]() |
Kimchi zapakowane w worki |
![]() |
W czasie przerwy |
![]() |
Gotowy produkt czeka na wysyłkę |
Etykiety:
akcja charytatywna,
kapusta pekińska,
kimchi,
Korea Południowa,
robienie kimchi,
Samsung
Lokalizacja:
Kŏje, Kyŏngsang Południowy, Korea Południowa
sobota, 23 listopada 2013
Odkrycie
Wczoraj po pracy, w drodze do domu, postanowiłem wstąpić do lokalnego supermarketu Home Plus po kilka drobiazgów. Home Plus, sieć koreańskich sklepów jest własnością dobrze znanej nam firmy Tesco i Samsunga (też znanego). Mając już w wózku wszystkie rzeczy, które chciałem oraz drugie tyle, których nie planowałem kupować ale nagle wydały mi się niezbędne, udałem się do ulubionego działu większości mężczyzn, działu piwa. Liczyłem na jakąś promocje, gdyż cena importowanego piwa w Korei jest dosyć wysoka. Sprawdziłem najpierw górną półkę, ale nic ciekawego nie znalazłem. Może inaczej. Były ciekawe rzeczy, ale w cenie raczej nieciekawej. Zacząłem sprawdzać dolną półkę. Przy pierwszym piwie (rosyjska Bałtika) pomyślałem"Kurcze, nawet ci władowali się ze swoim piwem tutaj. Czemu nie nasi?". Jechałem wzrokiem dalej i omal bym przeoczył, ale zatrzymałem się na czeskim piwie Zubr (zawsze kojarzy mi się z naszym Żubrem), potem było jakieś piwo niemieckie, a potem nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Przyjrzałem się jeszcze raz, zamknąłem i otworzyłem oczy ale widok nie zniknął. Na zielonych puszkach było napisane
Ł-O-M-Ż-A. Następnie było "pstryk!" pamiątkowe zdjęcie i puszki do wózka. Kupiłem cały zapas w sklepie, czyli 4 (słownie:cztery) puszki. Po powrocie do domu wysłałem zdjęcie moim lokalnym kolegom. Odpowiedź przyszła bardzo szybko i była w formie pytania: "Gdzie?????". Oczywiście podzieliłem się radosną wiadomością, dodając drugą, już mniej radosną, że piwa już nie ma.
Ł-O-M-Ż-A. Następnie było "pstryk!" pamiątkowe zdjęcie i puszki do wózka. Kupiłem cały zapas w sklepie, czyli 4 (słownie:cztery) puszki. Po powrocie do domu wysłałem zdjęcie moim lokalnym kolegom. Odpowiedź przyszła bardzo szybko i była w formie pytania: "Gdzie?????". Oczywiście podzieliłem się radosną wiadomością, dodając drugą, już mniej radosną, że piwa już nie ma.
wtorek, 19 listopada 2013
Jak to się załatwia sprawy w Korei
Ponieważ obserwuję perypetie Pawła z bloga "W pustyni bez puszczy..." z uzyskaniem wizy i tzw. Iqamy w Arabii Saudyjskiej, postanowiłem pokazać jak te sprawy się mają w Korei Południowej.
Wprawdzie moja obecna wiza jest ważna do końca roku ale już w ubiegłym tygodniu pracownik, który się tym zajmuje przysłał mi wiadomość z przypomnieniem i drukiem do wypełnienia. Potem nastąpił telefon z prośbą, abym w poniedziałek nie zapomniał zabrać paszportu, Alien Registration Card i wypełnionego druku. Wszystko to wraz z pieniędzmi na opłatę przekazałem sekretarce w poniedziałek po lunchu a ok 15:00 otrzymałem telefonicznie informację, że wiza jest przedłużona a paszport i Alien Card są do odbioru u sekretarki. Koniec sprawy. Szybko, bezstresowo i bez robienia sztucznych problemów. Jeśli chodzi o wspomnianą Alien Registration Card jest to odpowiednik ID Card lub po prostu Dowodu Osobistego dla obcokrajowców, mieszkających na stałe w Korei. Nazwa jest trochę niefortunna i czasami bywa obiektem żartów. Słowo "Alien" można bowiem tłumaczyć zarówno jako "cudzoziemiec, obcokrajowiec" jak i "obcy, przybysz z Kosmosu". Warto dodać, że z opowieści wiem, że kiedyś w Korei obcokrajowców traktowano właśnie trochę jak Kosmitów. Dziś czasy się zmieniły i nikt sensacji już nie robi. No, chyba, że ktoś wygląda jak poniżej.
Wprawdzie moja obecna wiza jest ważna do końca roku ale już w ubiegłym tygodniu pracownik, który się tym zajmuje przysłał mi wiadomość z przypomnieniem i drukiem do wypełnienia. Potem nastąpił telefon z prośbą, abym w poniedziałek nie zapomniał zabrać paszportu, Alien Registration Card i wypełnionego druku. Wszystko to wraz z pieniędzmi na opłatę przekazałem sekretarce w poniedziałek po lunchu a ok 15:00 otrzymałem telefonicznie informację, że wiza jest przedłużona a paszport i Alien Card są do odbioru u sekretarki. Koniec sprawy. Szybko, bezstresowo i bez robienia sztucznych problemów. Jeśli chodzi o wspomnianą Alien Registration Card jest to odpowiednik ID Card lub po prostu Dowodu Osobistego dla obcokrajowców, mieszkających na stałe w Korei. Nazwa jest trochę niefortunna i czasami bywa obiektem żartów. Słowo "Alien" można bowiem tłumaczyć zarówno jako "cudzoziemiec, obcokrajowiec" jak i "obcy, przybysz z Kosmosu". Warto dodać, że z opowieści wiem, że kiedyś w Korei obcokrajowców traktowano właśnie trochę jak Kosmitów. Dziś czasy się zmieniły i nikt sensacji już nie robi. No, chyba, że ktoś wygląda jak poniżej.
Etykiety:
Alien Registration Card,
Expat.,
Geoje,
ID Card,
Korea Południowa,
kosmita,
obcokrajowiec,
paszport,
wiza,
wyspa
Lokalizacja:
Kŏje, Kyŏngsang Południowy, Korea Południowa
Subskrybuj:
Posty (Atom)