Czy mieliście już w pracy spotkanie swiąteczno-noworoczne? Ja juz tak. Grudzień w dużych
firmach to zazwyczaj miesiąc podsumowań, zebrań i różnego rodzaju spotkań.
Niekwestionowaną zaletą są organizowane w większości firm New Year's Party. U mnie w
firmie jest to tradycyjnie spotkanie rodzinne, a więc uczestniczą w nim pracownicy, i to
zarówno zatrudnieni na stałe jak i kontraktowi wraz z żonami, partnerkami i dziećmi.
Poziom tych przyjęć bywa różny i jest najczęściej determinowany budżetem na ten cel
przeznaczonym. O przyjęciach z dwóch ostatnich lat można powiedzieć, że były to porażki.
Jedno z nich odbyło się na pokładzie małego statku wycieczkowego. Było ciasno, duszno i
niezbyt wysokiej jakości jedzenie. Poza tym wszyscy zmuszeni byli być ze zrozumiałych
względów do końca. Nie można przecież wysiąść z płynącego statku bez narażania (co
najmniej) na uszczerbek na zdrowiu. Innym przykładem niezbyt udanego przyjęcia
noworocznego było to zorganizowane rok temu. Zorganizowano je w hotelu pozbawionym
stałego systemu ogrzewania. Ciepło zapewniały i to w stopniu wysoce niezadawalającym
przenośne klimatyzatory. Jedzenie j.w. W tym roku było znacznie lepiej, choć wciąż daleko
do czasów sprzed kryzysu. Spotkanie odbyło się w najlepszym hotelu na wyspie, w Hotelu
Samsung. Po aperitifie w hallu, zajęliśmy miejsca przy okrągłych stołach. Nie patrząc na
pierwotnie wyznaczone miejsce, usiadłem razem z Rosjanami i Ukraińcem. Jakoś lepiej się
czułem w ich towarzystwie. Potem zresztą poszedłem do mojego kolegi - Japończyka.
Rozpoczęło się od mowy naszego szefa na Koreę. Nie jest specjalnie utalentowanym mówcą,
ale na szczęście długo nie gadał. Potem zaczęła się kolacja, więc wszyscy rzucili się do
bufetu. Jedzenie umilał skromny program artystyczny (jakiś zespół taneczny i magik). Kiedy
juz wszyscy się najedli i nieco wypili a wiec byli w znacznie lepszych humorach, rozpoczęły
się konkursy (w tym np. szybkości picia piwa), występy utalentowanych pracowników i losowanie nagród. Nie chwaląc się wyszedłem z tej fazy dosyć zwycięsko albowiem "zgarnąłem" aż dwie nagrody. Pierwszą była nagroda w Bingo oraz wylosowana nagroda naszego szefa w Korei, czyli wczasy w Malezji i Mercedes CLK. Ha ha ha! Można sobie pomarzyć! Niestety rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Za Bingo dostałem bon towarowy do lokalnego supermarketu a od szefa
"markowy" szalik. Całe szczęście, że mogłem się pocieszyć kilkoma kieliszkami chilijskiego
wina. Impreza zakończyła się jakoś po 21.00. Miałem już jechać do domu, ale okazało się, że
jest jeszcze tzw. "drugi etap" (second stage) dla wtajemniczonych w hotelowym barze. Było
kilka drinków, trochę śmiechu i pomysł na "trzeci etap". Ja z tego etapu jednak
zrezygnowałem. Wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. W tym momencie spodziewam
się pytań typu: "No jak to tak? Wypiłeś i pojechałeś samochodem?" Tak. Wypiłem co nieco i
pojechałem samochodem, co nie znaczy, że ten samochód prowadziłem. Jest bowiem tutaj
instytucja tzw, kierowcy na zamówienie. Zamawiam kierowcę przez telefon. Następnie
kierowca wsiada do mojego samochodu i odwozi mnie do domu. Płacę jak za kurs taxi i
mam samochód pod domem. Dobre, nie?
Wszystkim sympatykom i czytelnikom mojego bloga na wszystkich kontynentach życzę
zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt!
I z pełną wzajemnością - zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt
OdpowiedzUsuńWitam, przez przypadek wpadłam na Twojego bloga, który od razu mnie zainteresował. Właśnie przeczytałam wszystkie wpisy i przyznam szczerze, że nie mogę się doczekać kolejnych dlatego na pewno tutaj wrócę!
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt :)